środa, 5 marca 2014

Handmade by Anadel*

Już nie raz pisałam Wam, że wielbię ludzi z pasją - takich, co to nie usiedzą na swej pupie, tylko sięgają po swoje marzenia, nie marudząc w domu lub za biurkiem w swej pracy. Nieraz zazdroszczę im samozaparcia i też talentu oraz "pomyślunku", bo we mnie raczej nie ma artystycznej duszy ;). Choć może jest - tylko jeszcze się nie obudziła - kto wie ? :)

I tak na moje szczęście i radość moich oczu, całkiem niedawno poznałam Anię - ciągle uśmiechniętą dziewczynę, która powiedziała STOP nudzie i swojemu wypaleniu zawodowemu i zawzięła się w sobie, by nauczyć się szyć. Z pomocą przyszedł jej mąż - nie mając pomysłu na prezent urodzinowy dla niej (Ania ma urodziny 25 grudnia, więc zawsze ma możliwość zażyczenia sobie większego prezentu ;) ) wspólnie postanowili, że będzie to maszyna do szycia! Faceci się przydają - jakby nie patrzeć :)

Ania mówi o sobie, że jest typowym samoukiem, pierwszą nitkę nawlekała podobno baaaardzo długo :). Osobiście trudno mi jest w to uwierzyć - w jej pracach widać dbałość o detale i nie widać chwil zawahania się lub braku pomysłu. Małymi kroczkami rozpoczęła wyszukiwanie ciekawych materiałów i tworzenie wielu modeli kosmetyczek, a w tym tygodniu padłam z wrażenia, gdy zobaczyłam jej nowy pomysł - torby! :) Jestem jedną z osób, które zakochały się w kreacjach Ani i mocno jej kibicuję. Oczywiście w swojej łazienkowej szufladce już mam jeden model kosmetyczki, ale już wiem, że na nim się nie skończy :). W pracach Ani urzekają mnie kolory, wyczucie smaku i obowiązujących trendów. Niech te nasze kosmetyczki nie będą tylko w kropki czy paski, niech żyją życiem pełnym i wiosennym :) 
Zresztą same zobaczcie jak pięknie one się prezentują ! :)

A Ani życzę z całego serducha, by mogła zamienić swój mały 1m² kreatywności na pracownię z prawdziwego zdarzenia :). Zaglądajcie na jej fb, oto link : Handmade by Anadel*

poniedziałek, 3 marca 2014

Przełom roku w pigułce :)

Już kolejny raz wracam tu do Was i mam nadzieję, że to już ostatnia rozłąka, bo dziwnie mi tak bez tego kontaktu z Wami. Jeszcze raz pięknie Wam dziękuję za ciepłe słowa, za tęsknotę i wsparcie. Fajnie wiedzieć, że ktoś czeka na moje notki ! :)

Jak już Wam wspominałam w poprzednim poście oraz na facebooku spodziewamy się dzieciaczka, a mój brzuch z każdym dniem przeradza się piłkę coraz większych rozmiarów. Moje biustonosze robią się znowu za małe, a cera zaczyna być już w stanie opłakanym. Podobno to dziewczynka odbiera urodę mamusi, ale w moim przypadku to ten SYN !! ( potwierdzony w czasie badania  1 marca :) ) tak mi tu psuje me piękne lica ;). No ale czego się nie robi i czego się nie przeżyje ;). Trzymajcie kciuki za nasze dobre samopoczucie i żeby maluszek się przekręcił, bo obecnie ma główkę bardzo nisko, a przecież to dopiero połówka ciąży...

A co u nas w międzyczasie się podziało ??

Grudzień aż do połowy stycznia upłynął pod znakiem wizyty w Polsce. Rodzina, znajomi - chyba nie mogłam sobie wymarzyć piękniejszych Świąt... Atmosfery nie czułam aż do wylotu, a w zasadzie do przylotu do Warszawy. Dopiero spotkanie z moim bratem, bratową i ich dzieciaczkami spowodowały, że zapragnęłam się jeszcze bardziej zatopić w tych Mikołajach, prezentach i choinkach ! :) Mogłam również "popozować" na tle świątecznego drzewka z zalążkiem wielkiego dziś brzuchola.

Po tym cudownym czasie, do którego wracam niemalże codziennie przyszedł czas na powrót do Paryża, na ciepłe, łzawe pożegnania. Z niektórymi przyszło się pożegnać na zawsze, bo tylko tydzień po naszym wylocie zmarł mój Kochany Dziadek. Kto śledzi fb, ten wie, że to dlatego między innymi zniknęłam na jakiś czas.. Dziękuję, że wspieraliście nas w tym czasie i mogłam na Was liczyć. Dziś już troszkę lżej na sercu, choć czuję się źle z tym, że nie mogłam polecieć na pogrzeb ze względu na mój stan...a następna wizyta dopiero jak maluszek z mojego brzucha podrośnie. Muszę się z tym pogodzić, choć to trudne bardzo.

Druga połowa stycznia przyniosła nam kolejną zmianę i też fani fejsbookowi już to wiedzą. Na blogu jednak jeszcze nie było o tym osobnego posta, ale już się pisze ;). Amelka bowiem zaczęła chodzić do żłobka/klubu malucha. I o ile miała być to chwila wytchnienia dla mnie, to przez te pierwsze tygodnie byłam z nią tam obecna - francuska forma adaptacji mówi o tym, by rodzic zostawał z dzieckiem praktycznie na cały czas, potem wychodził na 15 minut i zaraz wracał, by stopniowo opuszczał dziecko w pkolu na ok. godzinę, potem dwie, a następnie 4. No i tak dotrwaliśmy do tego momentu, że Amelka już została sama całe dwa razy ( oj co ja sobie wtedy dla siebie nie zrobiłam ! posprzątałam mieszkanie, zrobiłam kopytka, poprasowałam i kupiłam sobie legginsy ! :D ). 

No i potem zaczął się luty... Luty pełen chorób Amelki, moich i jednodniowej Tatinka. Już myślałam, że wyjść z tego nie damy rady, bo co było lepiej i już nawet do klubu malucha wróciłyśmy, to znów się przyplątała choroba i od nowa pobyt w domu. U mnie nie obyło się bez prochów niestety, bo gorączka mi skoczyła i już bałam się o samą siebie, o małego w brzuszku i też Amelkę, by znów jej nie zarazić. Na szczęście już po lutym i mamy marzec, więc dzień dobry marcu. Bądź dla nas dobry i ciepły !! :)